Stary Hel - opowieść o polskiej Atlantydzie
Opowieść o zatopionej wyspie gdzieś na Morzu Śródziemnym zna pewnie każdy - w takiej czy innej wersji. Zresztą ileż to już razy słyszało się doniesienia o quasi-naukowych wyprawach, które natrafiały na ślady zaginionego miasta. Aż dziwne, że tak mało osób za kaszubską legendą o Starym Helu, który do Atlantydy pasowałby jak ulał.
Zgodnie z tym, co lubią opowiadać miejscowi rybacy, kawałek na północny zachód od miasta znajduje się przedziwny punkt. Morze wyjątkowo często burzy się tam cokolwiek osobliwy sposób, na dodatek wiatr jest kompletnie nieprzewidywalny. A jeszcze dziwniej robi się w Zielone Świątki: nadzwyczaj spokojnie, a woda staje się niemal przezroczysta. Kto spojrzy w morską toń, ujrzy nadzwyczaj bogate miasto - pełne wspaniałych domów, dostatnio i szczęśliwie żyjących ludzi, oddających się wszelkiego typu hulankom… Te wszystkie cuda to Stary Hel, który wodzi Bogu ducha winnych rybaków na pokuszenie. Kto jednak ulegnie pokusie, ten już nigdy nie wynurzy się z morskiego dna.
Tajemnicze miasto na wyspie w zamierzchłych czasach było niemożliwie wręcz zamożne. Wielkością, przepychem i znaczeniem daleko przerastało wszystkie osady nad Bałtykiem, wraz z Gdańskiem na czele. Dobrobyt Starego Helu brał się z handlu - miejscowi prominenci czerpali ogromne zyski z połowów ryb, bursztynowych ozdób, pierwszorzędnych okrętów, bardzo dobrego drewna, wyrobów ceramicznych oraz lnianych tkanin. Z kolei w helskim porcie wyładowywano wszelkie dobra, drogie egzotyczne, które trafiały do miejskich prominentów.
Być może działoby się tak po wsze czasy, gdyby nie zgubny wpływ bogactwa na Helan. Włodarze miasta i możni mieli dużo, a mimo to ciągle chcieli więcej i więcej. Zamiast współpracować i sprawiedliwie dzielić się zyskami z podwładnymi, zaczęli knuć przeciwko konkurencji i coraz mocniej uciskać prostych, uczciwie pracujących ludzi. Jakby tego było mało, elity Starego Helu na wyspie zatracały się w pijaństwie, ucztach i niemoralnej rozpuście. Aż wreszcie na bogaczy z miasta spadł zasłużony gniew boży.
W zielonoświątkową noc Bałtyk nawiedził wyjątkowo gwałtowny sztorm. Wyspę ze Starym Helem ze wszystkich stron zalewały coraz wyższe fale. Niebo co chwilę rozdzierały błyskawice, na miasto spadła niewidziana nigdy wcześniej, ani nigdy później ulewa - prawdziwy biblijny potop. Możni Helanie jednak z niczego nie zdawali sobie sprawy, zamroczeni obficie wlewanym w gardła alkoholem. Kiedy biedni i prawi, widząc co się święci, uciekli z miasta niedługo po mszy w kościele, bogacze bawili się najlepsze, nieświadomi zbliżającej się zagłady. I tak zginął Stary Hel, ostatecznie pochłonięty przez morze. Następnego ranka po wyspie i wspaniałym mieście nie było ani śladu.
Ci, którzy uszli z kataklizmu cało, założyli nowe miasto, w miejscu dzisiejszego Helu. Natomiast Stary Hel pokazuje się raz na rok, jako przestroga przed złem. Z kolei kościelne dzwony zatopionego miasta dzwonią za każdym razem, kiedy toną ludzie i statki…
Ta legenda ma całkiem konkretne pokrycie w rzeczywistości. Zanim Mierzeja Helska stała półwyspem, na stałe i solidnie połączoną z “kontynentalnym” lądem, była całkiem sporą wyspą. Według niektórych źródeł, tak wyglądało to jeszcze w XV-XVI wieku. To z kolei można bardzo zgrabnie połączyć z tzw. Starym Helem, którego istnienie potwierdza wiele dokumentów. Większość z nich jako lokalizację zatopionego - z powodu zmian linii brzegowej - miasta wskazuje obszar położony w pobliżu południowo-zachodniego krańca półwyspu.
Na podst. “Legend Kaszubskich” zebranych przez Janusza Machelskiego.